Wydaje się, że opiekunem można zostać w każdej chwili – większość z nas nim bywa – mam tu na myśli momenty, kiedy ktoś potrzebuje naszej pomocy. Dzieje się wtedy coś wyjątkowego. Zmieniam się w innego człowieka, moje serce staje się bardzo aktywne i pojemne.
Moje dłonie stają się krajobrazem mojego serca. Potrafię być bardzo troskliwa, opiekuńcza, oddaję część siebie drugiej osobie. Takich momentów mamy w naszym życiu wiele.
W moim – od takiej chwili minęło 7 lat. Moje pragnienia i marzenia skupiały się wokół tego, aby najbliższa mi osoba wybudziła się ze śpiączki. Byłby to dla nas wielki cud. Całą rodziną chcieliśmy „tylko” i „aż tylko” być razem. Usłyszeć głos, zobaczyć spojrzenie oczu, poczuć dotyk, ciepło. Kiedy odchodzi najbliższa osoba to właśnie tego nam najbardziej potrzeba.
To wydarzenie oraz wszystko co wówczas przeżywałam i o czym myślałam sprawiło, że postanowiłam zostać opiekunem medycznym, aby oprócz wykonywania czynności opiekuńczych i pielęgnacyjnych, dawać serce i szczerą troskę. Urazy neurologiczne zabierają nam przede wszystkim możność skomunikowania się z naszymi bliskimi. Mamy wówczas dwa wyjścia – poddać się albo walczyć. Walka o życie jest chyba zdecydowanie najbardziej emocjonalnie wyczerpującą walką. Ważne staje się wtedy wsparcie otoczenia. Dziś, kiedy patrzę na to z perspektywy 7 lat, widzę sens każdej wykonywanej czynności. Wiem co myśli człowiek, który widzi bliską sobie osobę bez oznak życia na OIOM-ie. Od 1,5 miesiąca pod respiratorem… W oczach lekarzy pustka, niepewność, „perspektywa rośliny do końca życia…” – słychać w myślach. Kilka kropli grapefruita, kilka kropli cytryny budziły zmysł smaku, na uszach słuchawki z ulubioną muzyką. Przemieszczanie się z miejsca na miejsce. Wybudzenie przyszło w urodziny. Nowe narodziny. Potem poszukiwania najlepszego ośrodka, neurologa, rehabilitanta, logopedy, terapeuty zajęciowego. Dzięki nim możliwe jest zbudowanie się od nowa, odzyskanie mowy, słuchu, możliwości komunikacji z najbliższymi. Powrót do życia, do samodzielności, aby móc znów rozpocząć pracę, wrócić do swoich kompetencji. Czasem myślę, że jako opiekunowie pracujemy w cieniu tych specjalistów. Ale tak naprawdę to my jesteśmy łącznikami między nimi a pacjentami i to my jesteśmy najbliżej podstawowych potrzeb pacjentów. Często sama staję się świadkiem przemiany np. w komunikowaniu. Dziś jestem przekonana, że także ode mnie, jako opiekuna, wiele zależy – czy i jakie będą postępy w codziennym zdobywaniu samodzielności. Wiem, że pomaganie osobie chorej i niesamodzielnej jest pełne wyzwań i trudu.
Podczas sprawowania opieki musimy zapewnić takie warunki, aby nasz podopieczny czuł się komfortowo i bezpiecznie. W każdym z nas pojawia się współczucie, które może utrudniać działanie. Jednak z czasem widzimy tę lepszą stronę. To współczucie może być źródłem szczęścia, radości i dobrego serca – serca, które daje nam paliwo na kolejne etapy towarzyszenia naszym pacjentom. Cenię sobie wartości takie jak dobroć, czułość, szczerość i sprawiedliwość, bo wierzę, że dzięki nim możemy przysporzyć dobra i szczęścia. Dla mnie nie wynika to z jakiejś teorii… to po prostu kwestia zdrowego rozsądku. Przed miłością i współczuciem nie należy uciekać. Przecież oprócz naturalnej dla nas wszystkich zdolności empatii jest w nas potrzeba zaznawania dobroci przez całe życie – czy to dzieciństwo, młodość czy starość. W życiu każdego z nas przychodzi okres zależności od innych. Ten przymusowy stan wpływa tak na życie opiekunów, jak i osób objętych opieką. Bez zwykłej dobroci połączonej z profesjonalnym pomaganiem może być to trudne do zniesienia dla obu stron. Każdy z nas wie jak ważna jest granica między samodzielnością, a wyręczaniem. Każdy z nas szuka rozwiązań, aby pacjent jak najwięcej robił sam – my możemy tylko asystować, towarzyszyć. Czasem brakuje nam cierpliwości: „przecież ja to zrobię szybciej, lepiej, dokładniej, NIE MA CZASU!!!” Czy stanie się coś złego, jeśli dana czynność będzie realizowana wolniej, mniej dokładnie, ale przez samego pacjenta? Mój CZAS…a satysfakcja z samodzielnego działania PACJENTA. To TUTAJ jest jedno z najważniejszych miejsc do stawiania sobie celów!
Każdy opiekun w swoim życiu przechodzi bardzo dużo, bez względu na to komu towarzyszy i z jaką pasją podchodzi do zawodu. Każdy z nas potrzebuje innego czasu aby wrócić do normalności. Wybrałam ten zawód, aby jeszcze bardziej przygotować się do pomagania rodzinom. Staram się zrozumieć choroby, poznaję techniki opiekuńcze i pielęgnacyjne, aby moje zawodowe działania były skuteczniejsze. Pomagając innym doświadczam wiele radości. Zmieniam się, mam nadzieję, że na lepsze, Jednocześnie staram się pamiętać jak ważna jest troska o siebie. W moim zawodzie to bardzo ważne i mam świadomość, że lepiej tego nie zaniedbywać. Im lepiej zaopiekuję się sobą, tym lepiej będę mogła pomóc drugiemu człowiekowi. Przecież tak wiele mamy wspólnego ze sobą. Ktoś powie, że moja historia ma happy end. Ja odpowiem, w tym momencie TAK. Osoby którymi się opiekuję obdarzają mnie zaufaniem doświadczam wiele dobra, co sprawia, że mam wiarę w sens życia i pracy, która może zdziałać cuda.